Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Trójkowy Rajd Rowerowy. Czas na etap w województwie podlaskim

Dariusz Urbanowicz
Mimo że etap z Rzeszowa do Chełma nie miał być najdłuższym i najtrudniejszym odcinkiem Trójkowego Rajdu Rowerowego, okazał się wyzwaniem nie lada. Z kilku względów. Wynikną one z tej opowiastki.

Niby nic, ale do zaskakująco pięknego Rzeszowa dotarłem po sześciogodzinnej przeprawie pociągowej przez kraj: Warszawa – Kraków, Kraków – Rzeszów. Z dworca odebrał mnie Maciej Jodko – zjazdowiec rowerowy i snowboardzista ze światowego topu. A przede wszystkim olimpijczyk (i to dwukrotny!). Swoimi wspomnieniami z Vancouver 2010 i Soczi 2014 podzielił się ze słuchaczami Trójki, a rozmówki z nim można było posłuchać w Trzeciej Stronie Medalu. Bardzo miłe spotkanie po latach, kawa, ciastko, szybka prezentacja urokliwej Starówki i wyruszyłem z delikatnym względem pierwotnego planu opóźnieniem. Do zmroku nie pozostawało mi wiele czasu, ale jazda po asfaltach i szutrach pozwalała na szybkie przeloty. Na uszach miałem energetyczną „Strefę Rock’n’Rolla, wolną od Angola”. Zachodzące słońce świeciło mi w plecy, bo kierowałem się na Wschód i Północny-Wschód. Było pięknie i naprawdę (jak na mnie) szybko.

Około 22:00 jednak światło dziennie wygasło. To oznaczało kilka aspektów. Zamierający ruch drogowy zwiększał pozornie bezpieczeństwo jazdy. Zrobiło się chłodniej, a upał doskwierał dotkliwie. Wraz z wyłączeniem się słońca, wyłączył się aspekt krajoznawczy. Ciemna noc i snop z latarki na kierownicy skierowany pod koła nie pozwalał na podziwianie piękna okolicy. A szkoda, bo to rejony opisywane często przez lubianego przez mnie kiedyś Jacka Komudę, który lubował się w historiach sarmackich, a przecież dawna Rzeczpospolita właśnie w tych rejonach roztaczała swoją władzę. Wraz z zapadającym zmrokiem przychodziły mi do głowy opisy dawnych pościgów, zajazdów, pojedynków, prywatnych wojen… a szczytem okazał się przejazd przez Łańcut i Brzózę Stadnicką, która ukazała mi przed oczami Diabła Łańcuckiego, słynnego awanturnika i warchoła, Stanisława Stadnickiego. A kiedy już ściemniło się na dobre i wjechałem w las, wyobraźnia zaczęła szaleć. Może nie było mowy o lękach, choć wyjące psy, które gdzieniegdzie pokotem leżały na gorącym asfalcie w mijanych przeze mnie wioskach, spokoju mi nie dawały, a kilka razy musiałem żwawo przyśpieszać, by uniknąć złapania za łydkę.

Około 23:00 dotarłem do miejscowości Różaniec Pierwszy. Wcześniej minąłem Różaniec Drugi. Stanąłem na dłużej na stacji benzynowej, na której można było kupić proporczyki lokalnej drużyny piłkarskiej Grom. Najadłem się, napiłem, dałem trochę wytchnienia nogom i ruszyłem dalej. Około trzeciej dotarłem do Zwierzyńca. Nie ukrywam, że w pierwotnym zamyśle chciałem zahaczyć o lokalny browar, ale środek nocy wykluczył tę zachciankę. Kilka kilometrów dalej, u wrót Szczebrzeszyna odcięło mi prąd. Nie wystarczyły batony i żele energetyczne, po prostu musiałem zmrużyć na chwilę oczka. Ułożyłem się więc na przystanku, na wąskiej ławce. Miałem materac i śpiwór. Nastawiłem odliczanie w telefonie na 35 minut, potem dodałem jeszcze 30, a po drugiej pobudce już nie ustawiałem czasu. Po prostu tkwiłem pod wiatą czekając na początek dnia. Tych kilkadziesiąt minut nawet najlżejszego snu dało mi trochę energię, odświeżyło głowę, jednak przemarzłem i długo nie mogłem się rozgrzać. Przy wschodzie słońca przebijającego się przez poranne mgły minąłem Stolicę Języka Polskiego z kolejnym celem: Zamość.

Uwielbiam to miejsce. Raz, że ujmuje pięknem i wspaniałą historią, a dwa, że przywołuje wspomnienia z zimowego rajdu przygodowego, który dobrą dekadę temu współorganizowałem. Mrozy spadały wtedy poniżej 30 stopni Celsjusza. Dawno to i prawda, ale trzeba było gonić czas, by zdążyć na zaplanowany wjazd na metę w Chełmie w trakcie audycji „Zapraszamy na weekend”, a jeszcze kawałek do pokonania pozostał. Nie mogłem się rozgrzać, mimo że znów cisnąłem całkiem szybko, mimo że temperatura rosła. W Zamościu zatrzymałem się na chwilę pod schodami Ratusza, rozejrzałem się z uśmiechem po opustoszałym o tej porze olśniewającym rynku, po chwili jednak musiałem przystanąć na śniadanie w sklepie spożywczym. Szybki posiłek, kawa dodały mi energii i już gnałem dalej w stronę Wojsławic. To był mój skryty cel tej wycieczki. To wioska pod Chełmem, z której pochodził bohater książek Andrzeja Pilipiuka – Jakub Wędrowycz. Właśnie pod pomnikiem tego słynnego egzorcysty i bimbrownika oraz jego wiernego kompana Semena Korczaszki przystanąłem, by się pokłonić. W tychże Wojsławicach dołączyła do mnie Chełmska Grupa Rowerowa. Stworzyliśmy pięcioosobowy peleton na tych ostatnich 25 km, wspólnie wjechaliśmy do Chełma z obietnicą, że również na kolejny etap – z Chełma do Białegostoku ruszymy wspólnie. Na liczniku miałem niespełna 250 km. Po raz trzeci w swojej karierze przejechałem na raz więcej niż 200 km. Satysfakcja spora.

Trzeci etap będzie jednym z najdłuższych. Wychodzi mi 360 km i podzielę to na dwie części – do Janowa Podlaskiego i z Janowa do dalej. Trasa wydaje się arcyciekawa – prowadzi przez pofalowane okolice Chełma na Północ, przez Sobibór, wzdłuż granicy z Białorusią i wijącego się Bugu, aż po Hajnówkę i Białowieski Park Narodowy. Znów wysiłek, znów przygoda i znów zżerająca mnie ciekawość co przyniesie droga. Już nie mogę się doczekać.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Trójkowy Rajd Rowerowy. Czas na etap w województwie podlaskim - Białystok Nasze Miasto

Wróć na grajewo.naszemiasto.pl Nasze Miasto